Nowy numer 39/2023 Archiwum

Punkt zwrotny

Minęło czterdzieści lat od pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Zapytaliśmy kilka znanych osób, jak pamiętają to wydarzenie i jaki wpływ wywarło ono na ich życie.

Antoni Libera,pisarz

Doskonale pamiętam tę pielgrzymkę, a zwłaszcza słowa wypowiedziane na placu Zwycięstwa w Warszawie. Zabrzmi to pewnie banalnie, ale miałem poczucie, że mamy do czynienia z jakimś punktem zwrotnym, że dokonuje się coś na miarę przełomu w życiu narodu, choć faktycznie nic jeszcze się nie stało. W wymiarze społecznym i politycznym historia zaczęła się dziać nieco później. Bywały wcześniej rozmaite wydarzenia i wstrząsy, ten jednak był innego rodzaju, miał inną jakość. Byliśmy wszyscy przyzwyczajeni do doświadczeń czysto politycznych, takich jak Grudzień ’70 czy Czerwiec ’76, i powstanie w ślad za tym opozycji demokratycznej. Tymczasem pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II miała inny charakter. Była wydarzeniem duchowym, ale o fundamentalnym znaczeniu. To było wyjątkowe i przeczuwałem, że coś z tego wyniknie.

Powinienem tu dodać, że jestem człowiekiem spoza Kościoła, a jednak nie mogłem nie dostrzegać w tym, co się działo, jakiegoś pierwiastka… nie powiem, nadprzyrodzonego, ale z pewnością wymykającego się racjonalistycznej analizie.

A teraz, gdy już z dłuższej perspektywy zastanawiam się, na czym polegała siła i rola Jana Pawła II, to sądzę, że polegała ona głównie na dążeniu do odnowy chrześcijaństwa w dobie zeświecczenia i ateizacji współczesnego świata; na próbie odrodzenia religii w czasach zwątpienia i groźnego kryzysu wartości. Tę rolę papieża przyrównałbym do roli pierwszych apostołów i ojców Kościoła. Głos Karola Wojtyły okazał się tak donośny dlatego, że jego wiara była mistyczna. Jan Paweł II za pomocą jakiejś wyjątkowej zdolności zdawał się komunikować z innym porządkiem rzeczy. Taka predyspozycja jest rzeczą rzadką. Można powiedzieć, że wierzył na sposób pierwotny, na podobieństwo proroków. A jak ktoś wierzy w taki właśnie sposób, to i jemu się wierzy. Karol Wojtyła sprawiał nieodparte wrażenie, iż cały czas, dosłownie w każdej chwili – przebywając między ludźmi – duchem tkwił jednocześnie w innej czasoprzestrzeni.•

Marcin Przeciszewski,publicysta

Studiowałem wówczas na drugim roku historii na Uniwersytecie Warszawskim. Zgłosiłem się do służby porządkowej – Totus Tuus. W dniu przylotu papieża 2 czerwca byłem tuż przy pomniku Kopernika na Krakowskim Przedmieściu. Gdy zbliżała się papieska kolumna, uklęknęliśmy, licząc, że Ojciec Święty nas pozdrowi, uśmiechnie się. Przeliczyliśmy się kompletnie, bo papież patrzył na słynną rzeźbę Pana Jezusa dźwigającego krzyż – Sursum Corda, która znajduje się u szczytu schodów do kościoła Świętego Krzyża.

Następnego dnia byłem oczywiście na placu Zwycięstwa. Komunistyczna propaganda starała się ludzi odstraszyć. Wmawiała, że będzie bardzo niebezpiecznie, gdyż z całej Polski przyjadą tłumy, ludzie zaczną się deptać, zabijać. Mówiono, że w Meksyku było kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych, co okazało się nieprawdą. Było bowiem niezwykle spokojnie. Jako służba porządkowa nie mieliśmy żadnej roboty, nie było żadnych incydentów, a ludzie szli w modlitewnym spokoju. Msza była czymś wspaniałym. Po słowach „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi...” miałem poczucie głębokiej duchowości i wspólnoty. To było niemal mistyczne doświadczenie.

Potem całą noc spędziliśmy w okolicach kościoła św. Anny. Koczowała tam masa młodzieży. W służbie porządkowej była też moja sympatia i ten czas spędzony w tej wspólnocie bardzo nas zbliżył, pogłębił nasz związek. Do dziś jesteśmy małżeństwem. Można więc powiedzieć, że skutki tej pielgrzymki do tej chwili obecne są w moim życiu w formie sakramentalnej. Pamiętam, że napływały kolejne fale młodych i mieliśmy problem, aby ich hamować. Robiło się groźnie. Na szczęście ktoś wymyślił, aby kazać im siadać na ulicy, i udało się opanować sytuację.

Potem z kilkoma kolegami pojechałem do Krakowa. Utkwiło mi w pamięci spotkanie z młodzieżą na Skałce i niesamowity dialog papieża z nami. Po spotkaniu wszyscy zgromadzeni ruszyli ze Skałki na Stare Miasto z poczuciem, że jesteśmy w absolutnie wolnej Polsce. •

Prof. Zbigniew Stawrowski, filozof

Informacja, że na papieża został wybrany Polak, niezbyt mnie poruszyła. Do kościoła przestałem chodzić niedługo po Pierwszej Komunii, nazwiska Karola Wojtyły chyba nawet wcześniej nie słyszałem. Mszę św. odprawioną na placu Zwycięstwa obejrzałem w telewizji. Słuchając papieskiej homilii, a szczególnie kończących ją słów: „Niech zstąpi Duch Twój, niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi”, bardziej czułem, niż rozumiałem, że dzieje się coś niezwykłego, co również jakoś i mnie samego osobiście dotyka.

Następnego dnia – a był to dzień Zesłania Ducha Świętego – tego dotknięcia mogłem doświadczyć bezpośrednio. Po całonocnej studenckiej imprezie moja ówczesna dziewczyna wybierała się na Mszę św. pod kościołem św. Anny. Poszedłem z nią, chyba po prostu z ciekawości. To, co się tam wydarzyło, odmieniło całe moje życie. Słowa papieża skierowane do studentów, że mamy mierzyć nasze życie miarą serca napełnionego Duchem Świętym, że kształcąc się, mamy przede wszystkim pamiętać, że naszą miarą i naszym powołaniem jest objawienie się synów Bożych, były jasne nawet dla moich uszu nieprzywykłych do języka religijnego. Usłyszałem wtedy prosty przekaz: nie jesteś byle kim, twoje życie ma ogromną wartość, nie zmarnuj go, proszę. To były słowa kochającego Ojca do ukochanego syna. Pamiętam twarze otaczających mnie ludzi – promieniowały ogromną radością, podobną do tej, którą sam odczuwałem. Do tego poczucie nieprawdopodobnej wolności – wiedziałem odtąd, że niczego już nie muszę.

To, czego wówczas doświadczyłem, miało swoje konsekwencje. Kilka miesięcy później, u progu 1980 roku, postanowiłem, że nie będę więcej kłamać. Tak zaczęło się moje dorosłe życie – wolnego i świadomego swej godności człowieka, Polaka – syna Bożego.•

Prof. Wojciech Roszkowski, historyk

Miałem wówczas 32 lata. Pewne zmiany w Polsce już dojrzewały. W roku wyboru Karola Wojtyły na papieża obchodziliśmy 60. rocznicę odzyskania niepodległości. Miałem takie wrażenie, że być może historia będzie się zmieniać. Przesłanie Jana Pawła II z tej pielgrzymki odczytałem jako budzenie społeczeństwa. Dla mnie osobiście szczególnym przeżyciem był moment, gdy szedłem w gęstniejącym tłumie Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem na spotkanie młodzieży z papieżem pod kościołem św. Anny. Doszedłem tylko do Karowej, bo dalej się nie dało, tak duży był tłok. Czułem się częścią tego tłumu, który, jak wyczuwałem intuicyjnie, w jakiś sposób się zmieniał. Ludzie niewiele mówili, czasem klaskali, coś dopowiadali. Jednak nawet bez tego porozumienia między sobą wszyscy czuliśmy, jacy jesteśmy odrodzeni.

Na początku 1980 r. odbył się zjazd PZPR i miałem przekonanie, że sytuacja jest bez wyjścia. Społeczeństwo jest już właściwie przygotowane na zmianę, a władza nie wie, co dalej zrobić. Kryzys gospodarczy narasta, jakieś tam plenum się odbywa, jakiś zjazd, oni coś tam gadają, zupełnie oderwani od rzeczywistości. Wiosną trudno było sobie wyobrazić, jak to się potoczy, zawsze można było się obawiać, że będzie się lała krew, tak jak w latach 1956 i 1970. Na szczęście tak się nie stało. A potem przyszło lato 1980 r. z wiadomym skutkiem. Pod koniec sierpnia trafiłem do szpitala i tam przeżywałem strajk i porozumienia jako początek spełnienia oczekiwań, które rozbudził w nas Jan Paweł II. •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast