Częstochowa, 5 czerwca 1979 r. Przemówienie do Rady Naukowej Episkopatu Polski
Chcę Księdzu Biskupowi bardzo serdecznie podziękować za słowa co dopiero usłyszane 1, a jeszcze bardziej za to, że przejął dziedzictwo po mnie, że Rada Naukowa ma nie tylko swój corpus, ale i swoją caput [głowa - red.], że tutaj jest obecna in corpore et in capite, tak jak została wypracowana w przeszłości. Za to jestem bardzo wdzięczny Opatrzności Bożej, Episkopatowi Polski, że ta fundacja jest podtrzymywana. Trudno, żebym nie powiedział na początku także i tego, co już częściowo powiedziałem w innym miejscu, mianowicie przy spotkaniu ze studentami w Warszawie, które rozrosło się do takich rozmiarów ilościowych przed kościołem św. Anny, że nie wiem, czy wszystkie uczelnie uniwersyteckie w Polsce razem wzięte liczą tylu studentów, ilu tam wtedy było obecnych ludzi. Niemniej, niezależnie od tej okoliczności, dominowali tam na pewno studenci, studenci Uniwersytetu i innych wyższych uczelni warszawskich.
Powiedziałem im tam: muszę się uważać za waszego starszego kolegę, ponieważ swoją formację akademicką - intelektualną, kulturalną zawdzięczam polskim uniwersytetom. Nie wyłącznie, ale w mierze zupełnie zasadniczej. W tym gronie co mi wypada powiedzieć? Nie mogę powiedzieć, że się muszę uważać za waszego starszego kolegę. Jest na sali obecny jeden świadek mojej habilitacji i to niewątpliwy. Nie tylko świadek, ale i recenzent: profesor Swieżawski. Mojej habilitacji historycznej, ponieważ ostatniej na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, kiedy ten Wydział należał jeszcze zgodnie z 600-letnią tradycją do korpusu tego najstarszego w Polsce uniwersytetu. O doktorat się nie będziemy spierać - do tego się mimo wszystko przyznaje Angelicum. Mimo wszystko... Gdybyśmy poszperali w papierach, okazałoby się, że formalnie ma do tego prawo także Uniwersytet Jagielloński. No, jeżeli chodzi o Katolicki Uniwersytet Lubelski, to wszyscy wiedzą, jak to tam było, że tam ze mnie, formalnego teologa, zrobili materialnego filozofa, ale nie materialistycznego.
To tak dla rozweselenia i przypomnienia naszych wielu spotkań w innych układach, w różnych okolicznościach - powiedziałbym: częściej nieformalnych niż formalnych, myślę natomiast, że prawie zawsze bardzo merytorycznych, nawet wówczas, kiedy te spotkania odbywały się w warunkach mało formalnych, pozakameralnych, kiedy uprawialiśmy nawet trochę życie leśnych ludzi, to także bywały one spotkaniami merytorycznymi. Niewątpliwie, że jestem tutaj w środowisku, z którym najbliżej byłem związany w czasie mojego bądź co bądź ponad 30-letniego kapłaństwa i 20-letniego biskupstwa w Polsce, które także szczególnie było bliskie mojemu sercu. I dlatego też przemawiając tutaj, muszę uważać, mówić sobie stale: „Milcz serce, bo mówisz do profesorów, a to są ludzie bez serca”.
Teraz spróbuję na chwilę trochę poczytać z kartki.