Drodzy Czytelnicy, zachęcamy, opowiedzcie własną historię z papieskiej pielgrzymki. Czekamy na Wasze zdjęcia, świadectwa, obserwacje.
Dzień 2 czerwca 1979 roku to jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu, a może i najważniejszy w historii mojego pokolenia. Wczesnym rankiem wyjechaliśmy z grupą przyjaciół koleją do stolicy, by zdążyć na powitanie Ojca Świętego na wyznaczonym dla naszej parafii odcinku trasy prowadzącej z lotniska. Jeszcze niepewni, obawiając się możliwych utrudnień, ale już pełni nadziei i radości. A potem z każdą chwilą, gdy gęstniał tłum, gdy przedwcześnie zrywały się okrzyki, zagłuszające śpiew, gdy przybywało kwiatów, ostrożnie podawanych z tylnych rzędów ponad głowami do kościelnej służby porządkowej i milicjantów, którzy układali je starannie, zajmując całą powierzchnię jezdni, rósł nasz entuzjazm i nasza duma. I wydawało się, że już dosięgły szczytu, gdy od krzyku wokoło przestaliśmy cokolwiek słyszeć i z trudem, zza lasu falujących rąk, zobaczyliśmy na moment Białego Pielgrzyma. A to był dopiero początek!
Potem szliśmy na piechotę od Służewca, przez pół Warszawy na Plac Zwycięstwa. A wokoło morze takich samych roześmianych pielgrzymów, z biało-żółtymi chorągiewkami w ręku, czasem ze składanym krzesełkiem, zajmując całą szerokość chodnika, a niekiedy i jezdni. Nie mogliśmy się nadziwić, że jest nas tylu: takich samych Polaków – katolików, braci i sióstr tego samego Boga.
Czuliśmy, że nie jesteśmy obcy i wystarczy jedno słowo, by wszystkich razem porwać. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że to słowo, modlitwa o Ducha Świętego, miało paść na zakończenie homilii, by wzrastać w każdym z nas i wydać niespodziewane owoce.
Ale za nim padły te ostatnie słowa staliśmy pośród morza głów wypełniających cały plac i wyloty sąsiednich ulic, nie tyle zasłuchani, co chłonący całym ciałem i sercem każde zdanie, dopasowane idealnie do niewyrażonych wcześniej pragnień, poruszające wewnętrzne struny, które wydawało się, że od dawna właśnie na nie czekały. Ręce samorzutnie układały się do odpowiedzi burzą oklasków. A zwrotki spontanicznie podchwyconej pieśni „My chcemy Boga” potwierdzały, że utożsamiamy się z każdą usłyszaną myślą, że odżywają niewypowiedziane tęsknoty i że gotowi jesteśmy szerzyć dalej świadectwo tego spotkania.
J.S. Jaworski