Nawet w "czerwonej" szkole tego dnia panowało nieznośne podniecenie. Przyjeżdża papież! Będą pokazywać w telewizji! Wypadało udawać, że nic się nie stało. Ale jak nie zobaczyć tej historycznej chwili? Jak nie uczestniczyć, choćby biernie, w wydarzeniu bez precedensu w tysiącletniej historii Polski?
Wyczuwaliśmy, że nauczyciele musieli się posprzeczać. Gdy dowiedzieliśmy się, że jeden nich, którego nigdy nie podejrzewałem i nie podejrzewam do dziś o miłość do Kościoła oficjalnie zapowiedział, że w jego klasie można będzie obejrzeć przylot papieża, było już wiadomo, że tej fali nie da się zatrzymać. Pal sześć pantofelki, wydobycie węgla i rachunek prawdopodobieństwa! Tego nie można nie obejrzeć!
Nie zależało mi na oglądaniu przylotu papieża. Choć nie miałem wtedy jeszcze szesnastu lat wiedziałem, że nie to jest najważniejsze. Istotne było, że moja wiara, o której dotąd mogłem mówić tylko jak o wstydliwej chorobie, w tych dniach zyska prawo obecności w zakłamanym społeczeństwie epoki późnego Gierka. Miesiąc wcześniej nie miałem odwagi wyłamać się z uczestnictwa w pierwszomajowej manifestacji. Teraz wiedziałem, że nic mnie nie powstrzyma przed wyjazdem na spotkanie z papieżem. Cóż znaczy tych kilka nieusprawiedliwionych godzin, gdy podobna okazja może się nie powtórzyć?
Sam przylot pamiętam jak przez mgłę. Ale transmitowanej po południu Mszy z Placu Zwycięstwa nie zapomniałem. Ten prosty krzyż, z zawieszoną na nim czerwoną stułą. I słowa Jana Pawła II, które tak mocno ujmowały za serce. „Człowieka nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej - człowiek nie może siebie sam zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie” - ciągnął papież Polak tonem znanym mi z pielgrzymek do Piekar. Nie siedziałem przed telewizorem. Chodziłem przed nim chłonąc, jak nigdy przedtem, każde słowo papieskiego przemówienia.
Głupio się przyznać, ale gdy papież dwukrotnie zawołał „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi!”, poczułem się jakoś dziwnie. A gdy dodał „tej ziemi” przeszedł mnie dreszcz. Czy to możliwe? Czy modlitwa, nawet papieża, cokolwiek może zmienić? Nawet nie znałem wtedy smaku wolności. Poczułem go dopiero rok później, kiedy odkryłem, że mając poczucie wolności lepiej się oddycha. Długie lata po stanie wojennym myślałem, że to była tylko kwestia zachłyśnięcia się młodością. Ale kiedy przeszedł inny czerwiec, dziesięć lat później, zrozumiałem, że to nie było złudzenie. Powietrze wolności zupełnie inaczej wchodzi w płuca…
Tego dnia przed siermiężnym „Rubinem” nie przypuszczałem jeszcze, jak wiele wkrótce się w naszym kraju zmieni. Ale wrażenie, jakie wywarły na mnie słowa papieża umocniły mnie w przekonaniu, że warto sprawie odnawiania oblicza tej ziemi, choćby przez przemianę własnego serca, poświęcić swoje siły. Wiedziałem, że podjęta pół roku wcześniej decyzja, by Jezus był na pierwszym miejscu, była słuszna. Znalazłem się w dobrym towarzystwie.